Weselny #hashtag

Weselny #hashtag

Kilka miesięcy temu prosiłam moją o dziesięć lat młodszą siostrę, aby przybliżyła mi system działania i przede wszystkim samą ideę Snapchata. Kompletnie nie rozumiałam ( i w sumie nadal nie bardzo się orientuje) czemu on służy? Wysyłamy zdjęcia, które tylko kilka sekund się wyświetlają  innym użytkownikom, w jakim celu? Los chciał, że trafiłam na szkoleniu, na grupę osób, które wszystkimi możliwymi aplikacjami społecznościowymi żyły, więc chcąc widzieć jakie zdjęcia zamieszczają z naszych spotkań, musiałam zapoznać się z tymi aplikacjami bliżej. Nie powiem - wciągnęło mnie! 

Weselny #hashtag


Tak więcej, wracając do tematu, gdy na pinterestrze po raz pierwszy zobaczyłam tablice ślubne z proponowanym hashtagiem ( czyli: #, na Instagrama bądź Facebooka, pomyślałam - zabawny absurd. Teraz, gdy już sama założyłam Instagrama, i ogarniam system hashtagowania, stwierdzam – GENIALNE ;)

Jest to szczególnie fajne rozwiązanie, dla tych par, których same chętnie buszują po Instagramie, Snapchatcie czy Twitterze. Z łatwość wówczas znajdziemy zdjęcia znajomych wykonane na naszym weselu. Wystarczy wpisać hashtag przykładowo: #weselepatrykaikaroliny i automatycznie wyświetlą się wszystkie fotki oznaczone tym hashtagiem. Dzięki czemu, w kilka sekund, mam podgląd do zdjęć związanych z naszym przyjęciem.

Dla nas jest to szczególnie ciekawe rozwiązanie ponieważ, blisko 70% naszych gości weselnych nie przekracza 40 roku życia, mało tego z 50% ma 20+. Przewaga młodych może spowodować, że będzie konieczność nadania jakiegoś ciekawego hashtagu na ten dzień! ;) 


Weselny #hashtag


Zawiadomienia o obowiązującym hashtagu na naszym przyjęciu możemy umieścić w formie zdjęcia w ramce, wizytówek na stołach  bądź za pomocą  tablicy i kredy.

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony : www.pinterest.com

Mała biała sukienka - MUST HAVE

Mała biała sukienka - MUST HAVE

Każda z nas, zapewne, ma w swojej garderobie małą czarną i małą czerwoną sukienkę. Są one już wpisane w klasykę i prezentujemy się w  takowych niezwykle stylowo! - przynajmniej powinnyśmy, z punktu widzenia podręczników o modzie ;)

Klasyczny krój, seksowny kolor - gwarantuje nam elegancję i szyk. Zdecydowanie, jest to outfit pożądany przez wszystkie kobiety oraz, nie oszukujmy się przede wszystkim,  przez mężczyzn.

Mała biała sukienka

Mniejszą, ale nie słusznie, sławą cieszą się małe białe sukienki. Bardzo nad tym ubolewam. Są przecież one symbolem lata! Wyglądają lekko, zwiewnie i w zależności od nas samych – możemy prezentować się w nich młodzieńczo, bądź seksownie. Wszystko zależy od nastroju właścicielki. Wystarczy tylko wybrać, szpilki czy sandałki? Czerwona szminka na ustach, czy dziewczęcy róż? ;)

Jest jeden bardzo ważny aspekt, dla którego koniecznie warto kupić małą białą - wracając z wakacji, żadna inna rzecz w naszej garderobie nie pozwoli nam tak wyeksponować naszej świeżej  słonecznej opalenizny! (Koleżanki, wierzcie mi, umrą z zazdrości)

Mała biała sukienka

Małe białe sukienki prezentują się przepięknie, ale ich noszenie może być kłopotliwe. Szczególnie, gdy zakładają je osoby z odwiecznym pechem. O zabrudzenie kreacji nie jest ciężko, a wiadomo plamy nie prezentują się już tak stylowo, jakbyśmy tego chcieli. Zagrożenie katastrofą, jest zdecydowanie wysokie! 

Gdy wyrzucają Cię drzwiami, wchodź oknami!

Gdy wyrzucają Cię drzwiami, wchodź oknami!


           Gdy wyrzucają Cię przez drzwi, pchaj się oknami! - takie zdanie usłyszałam od mojej przyjaciółki Klaudii, gdy poczułam gorzki smak porażki oraz gorycz, że jednak marzenia się nie spełniają. 

Jak wcześniej się chwaliłam, udało mi się dostać do linii lotniczych. Jednak moja historia, nie jest niestety taka błaha, jak od wielu ludzi z tej branży -  po prostu wysłałam CV i się udało! Niestety, nie w moim przypadku. 



         Jak tylko we wrześniu się obroniłam, od razu planowałam próbować swoich sił w lotnictwie. Wiedziałam, że jesienią i zimą odbywa się wiele naborów, praktycznie każda linia wraz zbliżającym się sezonem, szuka kandydatów na personel pokładowy. Nie tracąc czasu, od razu wzięłam się do nauki angielskiego, który przez pięć lat studiowania znacznie się pogorszył. I tak dziennie powtarzałam słówka, oglądałam filmy po angielsku, czytałam książki - robiłam co mogłam, aby jak najwięcej obcować z językiem. Pierwszą rozmowę, z tej branży miałam bodajże 3 grudnia. Gdy tylko odebrałam zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną, ogarnął mnie szał radości... i paniki. Czytałam wcześniej na wielu forach, że są to bardzo specyficzne rozmowy, w których zazwyczaj proporcja kandydatów do liczby miejsc jest rażąca. 



           Do sprawy, jak to ja, podeszłam od razu bardzo poważnie. Elegancko ubrana, niczym stewardessa, w idealnie zaczesanych włosach i z uśmiechem na twarzy 3 grudnia weszłam do sali pełnej kandydatów. Sam widok takiej ilość osób przyprawił mnie o zawrót głowy. Większość z nich, bo oczywiście były wyjątki w dżinsach, wyglądała jak personel pokładowy. Atmosfera w oczekiwaniu na pierwszy etap była całkiem przyjemna. Poznałam wiele ciekawych osób, którzy tak jak ja marzyli o lataniu. Spora część z nich miała już doświadczenie w tej branży, na przykład po upadłym niedawno Bingo Airways. 


        Nie liczyłam, że mam jakiekolwiek szanse wśród tylu ludzi, z takim bagażem doświadczenia. 

Jednak jakimś cudem udało mi przejść pierwszy etap - scenki z pasażerami. Znalazłam się w finałowej ósemce. Byłam w ogromnym szoku. Z pięćdziesięciu osób zostało osiem, a to dopiero był początek. Drugi etap - prace grupowe, była dla mnie niesłychanie ciężki, jednak jakimś cudem znowu się zakwalifikowałam. Byłam przeszczęśliwa, czytając swoje imię i nazwisko na kartce wywieszonej na drzwiach sali, czułam się  niczym jak bohaterka amerykańskiego filmu. 

Dochodziły już późne godziny popołudniowe. Byłam już przemęczona stresem i nerwami, ale szczęśliwa. Przede mną został ostatni etap i tylko sześć osób - rozmowa kwalifikacyjna. Pomimo iż, przebiegła w miłej atmosferze, a ja już gdzieś w środku się cieszyłam, że się udało, jest szansa, że będę stewardessą. Kilka godzin po całej rekrutacji zadzwonili do mnie, że niestety nie przeszłam ostatniego etapu. 


Świat mi się zawalił.


Serio.


           Ogromny ból w środku, potok łez, nad którymi nie potrafiłam zapanować, rozgoryczenie i w kółko przewijające się pytania z rozmowy oraz twarze które świeżo  poznałam. Cierpiałam bardzo. Może przez to, że tak bardzo pragnęłam tej pracy? A może przez to, że byłam już o krok, aby ją dostać? W tym dniu zasnęłam w ciuchach, skulona i zapłakana. Następnego dnia rano okazało się, że łzy nie przestawały lecieć. Nadal mnie bolało  gdzieś tam głęboko w środku. W całej tej mojej małej katastrofie bardzo mnie wspierał Patryk, który na szczęście nie pocieszał mnie głupkowato, czyli:  będzie dobrze, a co się stało, że się udało? uda ci się jeszcze! będzie dobrze! Po prostu, był  przy mnie, mocno przytulał i ocierał moje cieknące łzy. 


       Wieczorem następnego dnia, Klaudia, która mocno trzymała za mnie kciuki w spełnianiu marzeń, postanowiła wyciągnąć mnie na kawę (no dobra, na piwo ;)) Nie miałam ochoty opuszczać swojego domu, ale wiedziałam, że powinnam wyjść do ludzi, a nie zadręczać się wspomnieniami. I tak, jak dla mnie to wszystko było końcem świata, tak Klaudia otworzyła mi oczy, pokrzyczała na mnie trochę i postawiła mnie do pionu. Nigdy nie zapomnę, jak ona w sekundzie znalazła milion dobrych stron całego tego przeżycia. I przede wszystkim w kółko wpaja mi do głowy jedno zdanie: Kochana nie chcą Cię drzwiami, wchodź oknami.!!


      Tak więcej postanowiłam, że nie poddam się. Były jeszcze dwie linie, które powinna w krótkim czasie ogłosić nabory, a jak się nie uda będę próbować za rok. 


   Przez kolejne trzy miesiące chodziłam na różne, teraz z perspektywy czasu, wręcz głupkowate rozmowy kwalifikacyjne, w miejscach w których tak naprawdę nawet nie chciałam pracować. Czasami dostawałam już załamania nerwowego, że nadal nie mam pracy. Aż tu pewnego dnia zadzwoniła do mnie Pani z kolejnych linii lotniczych zaprosić mnie na spotkanie. Tym razem podchodziłam do wszystkiego bardzo sceptycznie. Byłam zdeterminowana jak nigdy, ale dobrze wiedziałam czego mogę się spodziewać - dużej ilości dobrych kandydatów, oraz ciężkiej rekrutacji. 



Po tygodniu dostałam maila, że witają mnie w swojej lotniczej rodzinie!
Byłam i jestem przeszczęśliwa. Spełniło się moje marzenie.

Po co Wam o tym piszę?

Z kilku powodów. Aby Was przekonać, że.. 

1) Marzenia się spełniają!

2).. ale, aby do tego doszło, trzeba włożyć całe swoje serce w pracę nad tym,

3) Nigdy się nie poddawaj!

4) Akceptuj porażki i wyciągaj z nich wnioski.

5) Nigdy nie hamuj łez, z czasem same przestaną płynąc,

6) I pamiętaj, nie ma rzeczy niemożliwych!


P.S. Od jutra wracam już do regularnego blogowania z tradycyjną tematyką ;)